Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie mamy dziś jeszcze pewności czy Gudmund naprawdę zabił. Wszakże lepiej odłożyć ślub, aż się wszystko wyjaśni.
— Co tu mówić o zwłoce. Gudmund ma dostateczną pewność swego występku. Możemy zatem, tak jak tu jesteśmy, za wspólną zgodą, zaniechać tej żeniaczki.
Gudmund nic na razie nie odpowiedział. Zbliżył silę do Hildur i wyciągnął rękę. Stała bez ruchu i zdawała się go nie widzieć.
— Nie chcesz się ze mną pożegnać?
— Czy to ta ręka trzymała nóż? — spytała lodowato.
Gudmund zwrócił się do gospodarza:
— Tak, teraz jestem pewien swego występku. Możemy nie mówić o zwłoce.
Na tych słowach rozmowa się skończyła. Erland i Gudmund, wychodzą z domu, przechodzili przez liczne pokoje i korytarze. Wszędzie znać było przygotowania weselne. Przez otwarte drzwi kuchenne ujrzeli ludzi, krzątających się zapamiętale. Poczuli zapach pieczeni i pasztetów. Wielkie piece były gęsto zastawione przeróżnymi garnkami, użyto nawet garnitur rondli miedzianych zdobiących tylko zazwyczaj kuchnię.
— Ktoby to pomyślał, że to z powodu mego wesela tyle ambarasu, pomyślał Gudmund.
Opuszczając ten dom, mógł się przekonać o jego bogactwie. Zobaczył pokój jadalny, zastawiony długami stołami. Wszystkie nakrycia były srebrne. Mijał szatnię, przeładowaną kuframi i wszelkiego rodzaju ubraniem. Wyszedłszy na podwórze zdumiony był wielką ilością powozów, nowych i starych; podziwiał konie przepyszne, wyprowadzane ze stajni i bogate okrycia podróżne, porozściełane na siedzeniach powozów. Ogarnął wzro-