Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

człowieka, wyrecytował Gudmund jednym tchem, jak wyuczoną lekcję.
— Tak, czytałem — odpowiedział gospodarz.
— Otóż ja byłem tej nocy w mieście.
Tym razem nie było odpowiedzi. Zapanowała cisza martwa. Gudmund czuł, że wszyscy wlepiają w niego przerażone oczy i nie mógł dalej mówić. Wówczas dopomógł mu ojciec.
— Gudmund zahulał się z towarzyszami. Musiał wypić za dużo, bo wróciwszy do domu nie pamiętał co robił. Pewno się bił, bo miał ubranie podarte.
Gudmund widział, jak z każdym słowem zwiększał się przestrach na twarzach obecnych. Sam zaś stawał się coraz spokojniejszy. Zaczepka sprawiała mu przyjemność. Znów zaczął mówić.
— Kiedy w sobotę wieczorem przeczytałem w dzienniku wiadomość o bijatyce i kawałku żelaza, tkwiącym w głowie zabitego, wyjąłem swój nóż i zobaczyłem, że jest złamany.
— A to ładna historja! Mógł by nam Gudmund opowiedzieć ją wczoraj.
Gudmund umilkł i znów ojciec go wyręczył.
— Nie było to łatwe zadanie dla Gudmunda. Wielka była pokusa aby nic nie powiedzieć. Dużo traci na tem, że się do tego przyznaje.
— Tak, tak. To całe szczęście, że nareszcie postanowili wyznać. Mógłby nas zawlec w wielką niedolę, — powiedział Eriksdotter z przekąsem.
Gudmund wpatrywał się w Hildur. Miała na głowie wianek mirtowy ze ślubnym welonem. Zobaczył, jak podniosła rękę, aby odpiąć wianek. Czyniła to jakby odruchowo. Zauważywszy wzrok Gudmunda, wpięła szpilkę z powrotem.