Strona:Selma Lagerlöf - Dziewczyna z bagniska.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Łkanie ucichło. Zapadła znowu cisza głęboka. Las zdawał się oczekiwać z zapartym oddechem czegoś niezwykłego.
— Matka cię prosi, abyś jutro do niej przyszła. Chce się z tobą rozmówić, czybyś się nie zgodziła służyć u nas.
— Ja, u was?
— Tak, ale matka chce się przedtem z tobą zobaczyć.
— A czy ona wie, że...
— Wie to, co i wszyscy.
Dziewczyna krzyknęła radośnie, a w chwilę później Gudmund poczuł jej ramiona na swojej szyji. Spoczątku chciał się wymknąć, wnet jednak zrozumiał, że dziewczyna z radości nie wie, co czyni. W tej chwili potrafiłaby rzucić się na szyję — największemu łajdakowi, poto tylko, aby podzielić z kimś swoje szczęście.
— Jeżeli twoja matka zechce mię przyjąć, będę mogła żyć.
Mówiąc te słowa przytuliła głowę do piersi Gudmunda. I teraz łkała, mniej jednak gwałtownie, niż przed chwilą.
— Trzeba ci wiedzieć, że naprawdę chciałam rzucić się do bagna. Dzięki Ci żeś przyszedł. Ocaliłeś mi życie.
Gudmund się rozczulił. Instyktownym ruchem pogłaskał włosy dziewczyny. Zadrżała pod jego dotknięciem, jakby ze snu zbudzona.
— Dziękuję Ci, żeś przyszedł — powtórzyła.
Była czerwona jak burak i on także się zarumienił.
— Zajdziesz więc do nas — rzekł podając jej rękę na pożegnanie.