Strona:Selma Lagerlöf - Cmentarna lilja.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przybranej matce przyszło do głowy, aby ułamać gałązki kwitnącego mirtu, dziwi się Ingryda. Leży sobie na poduszce z koronkowem obszyciem i prześcieradło ma haftowane brzegi. Ładne to jest, a Ingryda lubi wszystko co ładne. Gdzie jednak jest jej kołdra, niezdrowo chorej leżeć tak bez przykrycia, aż na płacz jej się zbiera, tak jej zimno. Poruszyła się i uderzyła o coś twardego, leżącego obok jej policzka na poduszce. Poznaje ulubionego konika braciszka. Zaczyna rozumieć. Brat jej oddał swego ulubieńca, a matka włożyła jej w rękę bukiecik, więc chyba umarła? Uchwyciła się mocno brzegów trumny i usiadła. Mały pokoik okazał się grobem, a wązkie łóżeczko trumną. A może to tylko sen? westchnęła i znów się położyła, pewna, że śni.
Dalekarlijczyk stał w rogu grobu, zasłonięty jak parawanem, wiekiem trumny. Czekał, aż nieboszczyk sobie pójdzie. Nie wątpił, że ma ten zamiar, ponieważ stukał, to zapewnie chce wyjść. Wysunął głowę, chcąc sprawdzić, czy już sobie poszedł. Nie, jest jeszcze. Leży sobie na swojej pościeli ze strużyn. Rozgniewało to dalekarlijczyka. Trzeba z tem raz skończyć. Pilno mu było wrócić do skrzypiec.
Usypiającą Ingrydę rozbudziły słowa wymówione śpiewnym dalekarlijskim narzeczem.
— Zdaje mi się, że ci pora wstać.
To rzekłszy Gunnar czemprędzej ukrył głowę za wieko.
Biała mgła leżąca dotąd na oczach dziewczy-