Strona:Selma Lagerlöf - Cmentarna lilja.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ludźmi, lecz w kościele wiszą obrazy, wyobrażające przedmioty, o których nie lubił wspominać.
Postanowił pójść na cmentarz, ulubione miejsce swoich przechadzek.
Nowa trudność. Aby się dostać na cmentarz, trzeba było ominąć rzęd koni, zaprzężonych do fur i bryczek. Konie spokojnie chrupały owies i siano, nie było obawy, że mogą się rzucić na człowieka, ale dalekarlijczyk miał własny pogląd na niebezpieczeństwo, grożące, gdy trzeba przejść około zwierząt.
Dwa, trzy razy zamierzał przejść, lecz odwaga go opuszczała i cofał się. Nie obawiał się, że konie go uderzą lub ugryzą; przerażała go sama ich obecność. Nastąpiła chwila, gdy wszystkie konie wsunęły głęboko łby w worki z paszą — wtedy dalekarlijczyk puścił się w tak ciężką drogę.
Ściśle obwinął się w swój kożuch i stąpając na palcach, starał się jaknajciszej przejść. W czasie drogi jeden z koni podniósł łeb i spojrzał na idącego mimo: przekupień stanął i zgiął się w ukłonie.
Bardzo żałował, że dźwigając ciężki wór na plecach, może się tylko przygiąć, a nie ukłonić głęboko, prawidłowo.
Westchnął biedak. Ciężko żyć na świecie z taką trwogą przed każdym czworonogiem. Właściwie nie bał się zwierząt wogóle, tylko kóz. Koni, psów i kotów zupełnie się nie bał, nie miał tylko pewności, czy postać ich jest prawdziwą. Ta wątpliwość budziła w nim obawę przed wszelkiemi zwierzętami.