Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/97

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Daj Boże, aby pomogły. Zdaje mi się jednak, iż belka nawet nie przestraszyłaby Dicka! Dusza to, którą musiał rozpalić jakiś płomień, zanim myśmy go poznali jeszcze.
— Kwestya temperamentu — zapewnił Nilghai. — Tak samo dzieje się z końmi: Jedne, pod grozą bata, pracują, drugie stają dęba i narowią się. Wśród ludzi znajdują się i tacy, którzy, włożywszy ręce w kieszenie, idą wtedy na spacer.
— Ryszard to samo właśnie uczynił. Musisz zaczekać, aż powróci. Tymczasem, jeżeli chcesz, rób studya przygotowawcze do owej dachówki, jaką masz go otrzeźwić. Pokażę ci w pracowni próbki jego ostatnich a najgorszych robót.
Dick tymczasem skierował się instynktownie w stronę wody. Bieg jej niósł mu pewne ukojenie w podobnem, jak dzisiaj, usposobieniu umysłu. Oparłszy się też o łuk Westminsterskiego mostu, stanął, patrząc na bystre nurty Tamizy Myśl jego zatrzymała się czas jakiś na posłyszanych przed chwilą radach Torpenhow’a; trwało to krótko wszakże. Przyzwyczajenie artystyczne zwyciężyło — i Heldar, zapatrzony w typowe twarze wśród przechodzących tu osób, zapomniał o wszystkiem, zajęty jedynie studyowaniem charakterystyki