Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

biegł po pieniądze swe do Syndykatu. Odzyskawszy je, pojechał natychmiast odszukać Torpenhow’a. Na korytarzu już nozdrza jego wciągały z rozkoszą zapach świeżo smażonego mięsa. Afrykański korespondent mieszkał u szczytu domu, pod dachem nieledwie. Gdy Dick wpadł jak bomba, przyjęły go szeroko rozwarte ramiona i uścisk gorący, a tak silny, że gość z trudnością żeber się własnych doliczył.
Torpenhow, rzuciwszy jednym tchem cały szereg pytań, pociągnął go szybko ku światłu.
— Co tobie? Wychudłeś strasznie!
— Litości! Czy nie masz nic do zjedzenia? — pytał Dick, badając pokój wzrokiem zgłodniałego wilka.
— Za chwilę przyniosą mi śniadanie. Może chcesz kiełbasek?
— Wszystko, byle nie kiełbaski! Czy wiesz, Torp, że ja trzydzieści dni i trzydzieści nocy umieram z głodu na tem przeklętem końskiem mięsie?
— A cóż za obłęd znów cię opanował?
Dick opowiedział dzieje ostatnich tygodni, nie owijając nic w bawełnę. Skończywszy smagać się własnemi słowami, rozpiął tużurek. Pod spodem widniał brak kamizelki.