Przejdź do zawartości

Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

ulicą wprost do jaskini gry, znanej mu od dawna.
— Jeżeli szczęście mi posłuży, wezmę to za przepowiednię na przyszłość — mówił do siebie. — W razie bowiem przegranej będę musiał pozostać w tej dziurze.
Rozłożył pieniądze malowniczo na brzegu stołu i nie śmiał prawie patrzeć na nie. Szczęście jednak wiernem mu było. Trzy pierwsze obroty koła wzbogaciły go o dwadzieścia funtów. Uznając to za dostateczne, przestał grać, by, poszedłszy prosto do portu, zapoznać się tam z kapitanem starej okrętowej rudery. Zamówione na niej miejsce nie przewyższało ceną jego funduszów, statek zaś wysadził go na bruk Londynu z tak skromnym zapasem pieniędzy, iż wolał o czarnym tym punkcie nie myśleć nawet.


Delikatna, szara mgła zawisła nad stolicą, na ulicach zaś przejmujące panowało zimno. Nic dziwnego, w Anglii cieszono się latem właśnie.
— I tu dziczyzna swego rodzaju; milsza wprawdzie, ale niemająca ochoty zmienić się na lepsze — myślał Dick, idąc od portu w stro-