Złożył połowę swych kapitałów w ręce dobrych znajomych, Monsieur et Madame Binat, i obstalował najszaleńszy taniec zanzibarski. Monsieur Binat był tak uraczony, iż zataczał się potężnie, Madame jednak przyjęła propozycyę z uprzejmym uśmiechem.
— Monsieur zażąda, rzecz prosta, krzesła — mówiła łamaną, międzynarodową gwarą — i Monsieur będzie pewno szkicować. Już-to Monsieur dziwne ma, co prawda, pojęcie o zabawie.
Sina twarz Binat’a wychyliła się w tej chwili z drugiego pokoju.
— Rozumiem — bełkotał. — Rozumiem. Wszyscy tu znamy pana. Monsieur jest takim artystą, jakim ja niegdyś byłem.
Dick skinął twierdząco głową.
— Piękny to fach — ciągnął Binat poważnie, — piękny. Ale w końcu i Monsieur, tak jak ja, zstąpi żywcem do piekła.
Zaśmiał się szyderczo.
— Musisz i pan wziąć udział w tańcach — mówił Ryszard tymczasem. — Potrzebny mi będziesz.
— Dla typu? Nie prawdaż? Wiedziałem, że do tego przyjdzie. Dla typu? Boże, mój Boże! dla typu, dla strasznego upadku, w jakim się pogrążyłem! Nie, nie chcę, nie przyjdę...
Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/58
Wygląd
Ta strona została skorygowana.