Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/36

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

gu tak bardzo nie oszczędzał ludzi, iż dzisiaj żaden już nie ośmielał się oddalić na dzień jeden od flotylli, złożonej z tych olbrzymich łodzi rybackich. Wir następował za wirem, skała za skałą, grupa wysp za rafą podwodną, tak, że wśród przeszkód tych ciągłych stracono już i porządek wyprawy, i kierunek i rachubę czasu nawet. Płynęli, nie wiedząc gdzie; posuwali się na przód, nie zdając sobie sprawy, dlaczego. Przed nimi Nil toczył groźne swe fale, a tam na drugim ich końcu jakiś Gordon walczył przecież o życie w mieście Khartum zwanem. Kolumny wojsk brytańskich uwijały się po pustyni, a raczej po wielu pustyniach; kolumny ich roiły się na wodzie, kolumny stały u wybrzeża, by wsiąść na statki, idące w dół rzeki: nowe wreszcie posiłki czekały w Assuanie. Ponieważ zaś równocześnie opowiadano niestworzone rzeczy o beznadziejnej, dzikiej powierzchni ziemi między Suakimem a szóstą kataraktą, ludzie ci więc byli pewni, iż na czele wyprawy musi stać władza jakaś, która kieruje planem głównym i rozlicznymi ruchami.
Obowiązki owej kolumny Nilowej bardzo były proste: Miała ona utrzymywać flotyllę na rzece, — przeciągając zaś statki rybackie przez mielizny, winna była nie niszczyć i nie deptać zboża miejscowych wieśniaków. Poza tem