Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/355

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— A! lękasz się; snać madame trzyma cię dobrze w ręku. Powiedz szczerze: czy zasztyletowałbyś mię chętnie, mając ku temu sposobność?
— Niema mowy. Dałem w zakład.
— Rozumiem. Smutna to rzecz być postawionym między miłością do kobiety a chęcią zysku. Współczuję z tobą w trudnem tem położeniu.
Poszli więc razem do biura telegraficznego. Nikt ich nie zatrzymywał, nikt o nic nie pytał. Każdy śpieszył się tak gwałtownie, iż nie miał nawet czasu głowy odwrócić. Nie przypuszczano zresztą, aby ktokolwiek będący przy zdrowych zmysłach mógł dla przyjemności jedynie przyjeżdżać o tę porę do Suakimu.
Raz jeden groziło Heldar’owi niebezpieczeństwo; szybką jednak odpowiedzią, iż wiezie muły do obozu, oraz chęcią pokazania papierów odwrócił wszelkie podejrzenia od siebie.
Gdy po spożyciu posiłku Grek odszedł do swych mułów, malarz usiadł w cieniu, i ukrywszy w dłoniach oblicze, smutnym oddał się myślom. Przed oczyma jego tańczyła twarzyczka Maisie, uśmiechnięta, o ustach rozchylonych i źrenicach życiem tryskających. Po chwili zawrzał obok niego hałas tak silny, iż, przestraszony, próbował wołać głośno Jerzego.