Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/303

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

pana tak zaraz odwiezieniem mnie do waryatów. Proszę, każ przynieść śniadanie i zostaw mnie w świętym spokoju.
— Przepraszam, jeżeli pana obraziłem; nie chciałem powiedzieć nic złego. Pragnę zawsze zadowolić wszystkich mych gości, a szczególniej tych, których los ciężkim jest, jak pański, mr. Heldar.
Odszedł nareszcie — odszedł, pozostawiając Dick’a samym wśród ciszy śmiertelnej, niezakłócanej już hałasem, dochodzącym z mieszkania Torpenhow’a.
Dla Ryszarda zaczęło się istnienie, równe śmierci za życia, w jego zaś przekonaniu stokroć od śmierci gorsze.
Ciężko jest bowiem żyć wśród ciemnicy, która nie pozwala nam dnia od nocy rozróżnić; ciężko być w chwili takiej samotnym i opuszczonym, iść ze znużenia, z nudów, spać o południu, zrywać się o zmroku, w przekonaniu, iż słońce weszło już nad światem. Z początku Heldar, wstawszy z łóżka, snuł się jak cień po korytarzach, dopóki głośne chrapanie w którym z przyległych pokojów nie przekonało go, że wszyscy śpią jeszcze. Pewny teraz dopiero, iż dzień nie nadszedł dotąd, wracał do łóżka z uczuciem głuchego buntu i zniechęcenia.