Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

prosił: „O nic nie prosił!“ — powtarzała dla usprawiedliwienia się w oczach własnych.
I tu kończą się dzieje naszej Maisie.
Ze zniknięciem jej wszakże dla Heldar’a rozpoczął się okres smutnych dociekań. Odeszła, nie pożegnawszy go, nie rzuciwszy jednego słowa! Co to miało znaczyć? Żal jego przerodził się w gniew głuchy przeciw Torpenhow’owi. Po to więc zakłócił mozolnie zdobyty spokój nieszczęśliwego, by nowe zgotować mu upokorzenie, by przywrócić czarne godziny walki z samym sobą i tą straszną, ogarniającą go ciemnością, wśród której znikąd nie widział ratunku, znikąd pociechy lub pomocy? Królowa nie mogła się mylić. Broniąc jednak praw swych, praw do niezależności i pracy swobodnej, zraniła boleśnie najwierniejszego z poddanych, — zraniła głębiej, niż on sam mniemał w tej chwili.
— Była mi wszystkiem, wszystkiem, co posiadałem na ziemi, i... straciłem ją! — powtarzał, gdy opanowawszy pierwszy wybuch rozpaczy, zdolnym był myśleć napowrót. — Nie istnieje dziś dla mnie; Torp, dumny z wynalezienia tak mądrej rzeczy, nie wie nawet, jak wielką wyrządził mi krzywdę. Nie mogę mu tego powiedzieć... nie, nie!... Trzeba przetrawić ból w cichości.