Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/292

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

oprzeć. Heldar głaskał ją po ramieniu bardzo tkliwie, ale niezgrabnie, bo nie zupełnie był pewny, czy na ramię trafił.
Wysunęła się wreszcie z jego objęcia — i drżąca, niespokojna, czekała, co jej dalej powie. On podszedł tymczasem ku oknu, chcąc zyskać czas na uśmierzenie gwałtownych uderzeń własnego serca, a zarazem pragnąc położyć jak największą przestrzeń między nią a sobą.
— Czy ci lepiej? — zapytał po chwili.
— Tak; lękam się jednak, że musisz mnie nienawidzieć.
— Nienawidzieć ciebie? Ja? Mój Boże! za co?
— Jeżeli nie, to powiedz, czy nie mogłabym zrobić cokolwiek dla ciebie? Zatrzymam się chętnie w Anglii, byle wolę twą spełnić. Będę przychodzić, odwiedzać cię czasem.
— Przepraszam, najdroższa, ale nie... Uprzejmiej będzie z twej strony, jeżeli pozostawisz mię w spokoju. Nie chciałbym okazać się szorstkim, sądzę jednak, że i teraz... lepiej, abyś już odeszła.
Czuł, że nie zniesie dłużej natężenia woli, że opuści go cała męska godność i powaga.
— Masz racyę; nie zasłużyłam na nic więcej. Och, jakaż ja jestem niegodziwa!