Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Torpenhow, wynalazłszy dla Maisie osobny przedział, nie próbował jej bawić. Dbał tylko o to, aby nie była głodna i nie skarżyła się na brak wygód. Łatwość, z jaką osiągnął cel wyprawy, w zdumienie go wprawiała.
— Najlepsza rzecz... pozostawić ją w spokoju — rozważał Torpenhow. — Niech ma czas zebrać myśli, zastanowić się... Sądząc z majaczeń Ryszarda, srodze wodziła go na pasku; ciekawa więc rzecz, jak jej się też podoba znaleźć się teraz pod mymi rozkazami?
Pytanie to musiało pozostać bez odpowiedzi. Maisie siedziała w pustym przedziale i, przymykając oczy, aby sobie wyobrazić, jakiego uczucia doznają ociemniali, zadowoloną była z obrotu rzeczy. To nagłe wezwanie do Londynu lepszem jej się zdawało stokroć nad pobyt w Vitry oraz nad powolne później pakowanie się, o którem rudowłosa towarzyszka jej nic zwykle wiedzieć nie chciała.
Torpenhow przybliżył się do niej na pokładzie parowca dopiero i bez żadnych wstępów zaczął opowiadać zarówno przyczyny, jak historyę oślepnięcia Dick’a, zatrzymując się na szczegółach gorączkowych jego majaczeń. Wreszcie, nie skończywszy, podniósł się — i, jakby go dalsze opowiadanie nudziło, poszedł za-