Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/225

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Chciał jej odpowiedzieć jednak, lecz w tejże chwili z kąta pracowni wynurzył się jakiś obłok mglisty i, otoczywszy go, przysłonił mu wzrok na chwilę.
Heldar przetarł niecierpliwie oczy, lecz szara gaza nie dała się usunąć.
— Cóż to za szkaradna niestrawność! Nic przecież nie jadłem! Wiesz co, Binkie, pójdziemy sobie do doktora. Nie możemy pozwolić, aby nam się psuły oczy, bo dzięki im zarabiamy na chleb, no, i na baranie kostki lub ochłapki dla takich jak ty piesków.
Lekarz, do którego się udali, był poczciwym, siwowłosym staruszkiem, od dawna w dzielnicy tej zamieszkałym. Nie mówił on nic na razie, lecz kazał sobie powtórzyć szczegółowo opis owej mgły szarej, zalegającej od dni kilku pracownię.
— Każdy z nas — zadecydował wreszcie — potrzebuje od czasu do czasu, aby mu szpary pakułami zatkano i smołą zalano. Zupełnie jak okręt... kochany panie, zupełnie jak okręt. Raz kadłub jest w nieporządku i wtedy wołamy zwykłego doktora; niekiedy pokład się tylko zepsuje, a na to nawet cieśla poradzi. Gdy jednak główna maszyna dotknięta, należy zawezwać mechanika-specyalistę. Lunety zaś to rzecz tak ważna, że radzę udać