Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Droga ta warta była sześć pensów. Proszę, nie śmiej się, ja ich rozpacznie potrzebowałem. Tymczasem dał mi tylko połowę i nie był nawet dość uczciwym, aby ją w srebrze zapłacić. Otóż, bez względu na sumy, jakie mógłbym jeszcze zarobić, świat pozostanie mi zawsze dłużnym trzy pensy.
Słowa te nie były godne człowieka, który przed chwilą mówił z zapałem o świętości pracy. Raziły one też delikatne poczucia kobiety, żądającej poklasku tylko, lecz nie pieniędzy. Zgorszona, wydobyła w milczeniu portmonetkę, a wyszukawszy w niej drobny, srebrny pieniążek, podała go Heldar’owi.
— Oto są owe trzy pensy — mówiła. — Wypłacam ci je chętnie w imieniu świata, Dick’u, a proszę, nie myśl o nich więcej. Nie warte, byś sobie wspomnieniem ich rozgoryczał duszę. Cóż, czy skończone rachunki?
— Zupełnie — odparł, przyjmując monetę. — Zostałem nie tylko zapłacony, lecz wynagrodzony stokrotnie. Krzywda nie istnieje od dzisiaj, a pieniążek, na pamiątkę chwili tej, zawieszę przy zegarku. Jesteś aniołem dobroci, Maisie.
— Aniołem, który przeziąbł i któremu ścierpły nogi — zaśmiało się dziewczę. — Bogi miłosierne! ależ moje futerko szronem jest po-