Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Czy nie masz czasem paru groszy, Dick’u? — pytała Maisie, jak niegdyś przed laty.
— Mam trzy pensy. Jeżeli myślisz jednak, że dwa z nich ofiaruję ci na pastylki miętowe, to się srodze mylisz. Mrs. Jennett utrzymuje, że to gminny przysmak.
Znów się rozśmieli i znów zorza rumieńca oblała lica dziewczęcia, a fala krwi poruszyła żywiej sercem mężczyzny. Spożywszy śniadanie, poszli oboje wzdłuż pustego, niezabudowanego dotąd wybrzeża, do Fort-Keeling’u. Wiatr zimowy, pędząc od morza, dziwne im w uszach wyśpiewywał piosenki.
— Maisie, złapałaś gila. Czubek twego nosa zaczyna fiołki przypominać. Puśćmy się na wyścigi, to najlepszy sposób rozgrzania.
Obejrzawszy się dokoła, czy kto nie widzi, pobiegła jak strzała na przód. Zdyszana, przystanęła wreszcie.
— Dawniej gonitwa nie miała końca, dziś tchu mi już braknie.
— Wiek sędziwy ma swoje prawa. Widzisz, jak to źle zasiedzieć się w mieście i utyć. Gdyby mi obecnie przyszła fantazya wytargać cię za włosy, nie umiałabyś już uciekać przez trzy wiorsty, krzycząc w niebogłosy. Prawda, że krzyki miały wówczas sprowadzić panią Jennett z kijem, który spadał...