Strona:Rudyard Kipling - Zwodne światło.djvu/116

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

handlarzy, ani mgłą gęstą, przeszkadzającą w robocie, ani sarkaniem Kami’ego, ani nawet ucinkową grzecznością towarzyszek i koleżanek z innych pracowni. Jedyny jaśniejszy punkt stanowiło przyjęcie paru obrazków na wystawy prowincyonalne. W opowiadaniu dziewczęcia przewijała się też ciągle bolesna skarga:
— Jak widzisz, Dick’u, nie mogę, pomimo najsilniejszych starań, dobić się powodzenia, nie mogę trafić do celu.
W sercu Ryszarda głębokie zapanowało współczucie. Tak właśnie mówiła mała Maisie, gdy strzał jej chybiał drewnianego pala, — tak się skarżyła przed wyznaniem ich uczuć i pamiętnymi pocałunkami, — a on doznawał złudzenia, że działo się to przed pół godziną zaledwo.
— Mniejsza o powodzenie — pocieszał. — Wierzaj mi, Maisie — tu słowa następne bezwiednie wybiegły mu na usta, — wierzaj, iż wszystko to razem, wszystkie pędzle i artyzm cały, nie warte jednej lilii wodnej, rosnącej tam, poniżej Fort-Keeling’u.
Pokraśniała lekko.
— Łatwo ci mówić, boś zdobył poklask ogólny, ale ja...