Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Dziwnie gładko to u was idzie! — rzekł Ebenezar z poza góry kremu zmieszanego z marmoladą, ujrzawszy, że Beetle, uspokojony co do swych spodni niedzielnych, nie okazuje ani zdziwienia, ani nawet żalu. Za to M’Turk, wpadłszy w pasję, zawołał:
— Tyś mu oddał kartkę, Stalky? Zegarek zastawiłeś? Ty podłe bydlę! A zeszłego miesiąca toście mój wraz z Beetlem sprzedali! Ani nawet nie powąchałem żadnej kartki!
— To co innego! To było dlatego, żeś ty zamknął na klucz swój kufer i myśmy prawie pół popołudnia stracili na odbijaniu go. Widzisz, M’Turk, gdybyś się był zachowywał jak porządny człowiek, teżbyśmy zegarek zastawili.
— Jak babcię kocham! — wykrzyknął Ebenezar — Wy jesteście komuniści. W każdym razie — dziękczynienia dla Beetle’a.
— To niesprawiedliwość — odezwał się Stalky — bo przecie cała robota z zastawieniem zegarka spadła na mnie. Beetle nawet nie wiedział, że ma zegarek. Ale, ale, Króliczy Bobek podwiózł mnie dziś do Bidefordu.
Króliczy Bobek był furmanem miejscowym — wykwit starej formacji dewońskiej. Stalky był autorem jego niepięknego przezwiska.
— Musiał być dobrze zalany, inaczej by tego nie zrobił. Ale Króliczy Bobek ma przedemną pietra. Zresztą przysiągłem mu, że między nami jest teraz