Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/75

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ja tam ich życia prywatnego nie znam — odezwał się żywo nauczyciel matematyki — ale z własnego przykrego doświadczenia wiem, że pracownię N. 5 najlepiej zostawić w spokoju. To młode djabły, absolutnie bez serca.
Zaczerwienił się, kiedy dokoła stołu rozległ się śmiech.
A tymczasem w sali muzycznej panował gniew i złorzeczenie.
Tylko Stalky, Niewolnik Lampy, leżał niewzruszony na pianinie.
— To pewnie ta świnia Manders młodszy pokazał mu ten twój kawałek. On się mu wciąż podlizuje. Idź i daj mu po łbie! — odezwał się naraz — Co to był za kawałek, Beetle?
— Bo ja wiem! — odpowiedział Beetle, wyłuskiwając się z trudem z szlafroka — W jednym było o jego uganianiu się za popularnością wśród mikrusów, a drugie o tem jak on siedzi w piekle i mówi Lucyferowi, że zawsze był wiernym sługą Beljala[1]. Na mą duszę, przysięgam wam, że rymy w obu wierszach były dobre. Jak Boga mego! Może Manders młodszy pokazał mu oba wiersze? No, poprawię ja mu specjalnie caesury!

Zbiegł o dwa piętra niżej, wpadł na małego, biało-czerwonego chłopca w sali, znajdującej się koło

  1. Kolegium Balliola jest jednem z najstarszych na uniwersytecie oksfordskim.