Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/37

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

i ocknął się ze swych marzeń. Opuściła go wakacyjna chwała majątku ziemskiego. Znowu był mówiącym po angielsku uczniem liceum.
— Turkey, to było niesłychane! — pochwalił go Stalky szlachetnie — Nie wiedziałem, że to w tobie siedzi. Zdobyłeś dla nas na cały kurs chatę, w której poprostu nikt nie może nas złapać.
Wirowali dziko na piętach, jodłując według przyjętego zwyczaju długiego okrzyku zwycięskiego, zbliżonego do pieśni triumfalnej dzikiego i zbiegli ze wzgórza ścieżką, prowadzącą od gazometru na dół właśnie w samą porę, aby się spotkać ze swym dyrektorem, który całe popołudnie spędził na pilnowaniu ich opuszczonej chaty w „puszczy“.
Na nieszczęście, caławyobraźnia Mr. Prouta skłaniała się ku ciemniejszej stronie życia, skutkiem czego bardzo kwaśno patrzył na tych cherubinów o niewinnem wejrzeniu. Chłopcy, których rozumiał, zajmowali się „matchami“ domowemi, do których ich też każdej chwili można było zawołać. On jednak słyszał, jak Mr. Turk publicznie wyśmiewał palanta — nawet „matche“ domowe; wiedział, że zapatrywania Beetle’a na „honor domu“ są wprost rewolucyjne i nigdy nie mógł z całą pewnością powiedzieć, kiedy gładki i uśmiechnięty Stalky śmieje się z niego. A wobec tego — jako że natura ludzka jest taką, jaką jest — ci chłopcy musieli gdzieś nabroić! Spodziewał się, że to nic poważniejszego, ale...