Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/366

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Być może. Dość na tem, że Stalky’emu wsypano burę, jak jakiemu sztubakowi. Mam powód do przypuszczeń, że Jego Ekscelencji aż włosy dębem stały na głowie — huczał nad nim godzinę — a Stalky stał na baczność w środku pokoju, zaś Von Lennaert, stojąc za nim, usiłował Jego Ekscelencję na migi mitygować. Stalky nie śmiał oczu podnieść; bał się, że wybuchnie śmiechem.
— Ale dlaczego nie udzielono mu nagany publicznie? — rzekł Dzieciuch z jasnym, dowcipnym uśmiechem.
— Dlaczego? — zapytał Ebenezar — Aby mu dać możność poprawienia swej zwichniętej karjery i z litości nad jego ojcem. Wprawdzie Stalky ojca już nie miał, ale to nic nie szkodzi. Zachowywał się jak — jak sanawarski sierociniec, wobec czego Jego Ekscelencja uznała za stosowne łaskawie oszczędzać go. Wtedy-to Stalky wstąpił do mnie, do biura. Usiadł naprzeciw mnie i siedział tak z dziesięć minut z latającemi nozdrzami. A potem rzekł: — Kiciu, gdybym wiedział, że taki wywieszacz koszów…
— To i to pamiętał! — zawołał M’Turk.
— Że taki groszowy wywieszacz koszów rządzi Indjami, jutro dałbym się naturalizować, jako Moskal. Jestem une femme incomprise. Ta historja mnie zdruzgotała. Żeby przyjść do siebie, potrzebuję jakie pół roku urlopu i polowania w Indjach. Mogę dostać ten urlop, Kiciu?