Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/361

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

zdaje — Stalky nie byłby bynajmniej zachwycony, gdyby go tam wówczas znaleziono.
— Święta prawda! — potwierdził piękny i spasiony Ebenezar — Bynajmniej nie byłby zachwycony! Ho, ho!
Dick IV podniósł swą chudą, wyschłą rękę z błękitnemi żyłami na grzbiecie dłoni.
— Zaraz, Kiciu, ja ci ustąpię, jak przyjdzie pora. Tak więc wróciłem do pułku, a z wiosną, pięć miesięcy później, wysłano mnie znowu z detaszowanym oddziałem, złożonym z paru kompanij — niby to dla pilnowania kilku naszych przyjaciół po drugiej stronie granicy, faktycznie — na rekrutację. Miałem pecha, ponieważ pewien młody cymbał, Naick, aż do tych gór dotarł z odziedziczoną po ciotce głupią zemstą rodową, skutkiem czego szlachta okoliczna nie chciała do wojska wstępować. Prawda, Naick postarał się o krótki urlop, aby móc tę sprawę załatwić, wszystko było w porządku, na nieszczęście jednak tropił wuja mego najulubieńszego ordynansa. Skandal był zupełny, bo wiedziałem, że w trzy miesiące po mnie przyjdzie tu Harris od Ghuznees’ów i zdmuchnie mi tych wszystkich chłopów, których ja napróżno kokietowałem. Wszyscy byli oburzeni na Naicka, bo rozumieli, iż powinien mieć na tyle taktu, aby poczekać ze swemi… swemi bezwstydnemi miłostkami, dopóki nasze kompanje nie będą uzupełnione.