Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/362

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Ten bydlak miał jednak coś w rodzaju esprit du corps. Pewnej nocy przysłał mi człowieka z klanu swej ciotki z zawiadomieniem, że jeśli przyjdę do niego z eskortą, pokaże mi kupę doskonałych rekrutów. Śmignąłem tam przez granicę jak kot, i jakich dziesięć mil w głębi kraju, w jednej nullah mój zbójnik pokazał mi około siedemdziesięciu ludzi rozmaicie uzbrojonych, ale trzymających się, jak żołnierze królowej. Jeden z nich wystąpił z szeregu i wyjął starą trąbkę, zupełnie jak… jak on się nazywa… Bancroft, nie?… jak w pantominie szuka swej lornetki. A potem zagrał Arrah, Patsy, pilnuj dziecka, Patsy, dziecka swego patrz, Arrah, Patsy, pilnuj — Umiał tylko do tego miejsca, dalej ani rusz.
Ale i Dick IV także nie mógł iść dalej, bo my wszyscy odśpiewaliśmy tę starą piosenkę dwa razy i znowu dwa razy i jeszcze i jeszcze.
Ten drab oświadczył mi, że jeżeli ja potrafię zagrać resztę, to on ma dla mnie list od człowieka, do którego należy ta piosenka. Wobec tego, dzieci, zagrałem aż do końca tę starą melodję i oto, co wówczas dostałem. Wiedziałem, że was to ubawi. Dajcie spokój, bo podrzecie! (Wszyscy chcieliśmy zobaczyć dobrze nam znane, niezdarne pismo). Przeczytam wam głośno:

Fort Everett, 19. II.
Kochany Dicku lub Tertiusie: Oddawca tego listu ma sobie powierzonych siedemdziesięciu pięciu rekrutów, wszystko pukka djabłów, ale pragnących rozpocząć nowe życie. Zlekka ich już