Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

początku drogi z garścią swych ukochanych Sikhów. Mac twierdził, że mu zupełnie nic nie grozi.
— Stalky jest naprawdę Sikhem — wtrącił Tertius — Jak może, wozi swych ludzi na nabożeństwo do Durbar Sahib wAmritsar z punktualnością zegarka.
— Nie przerywaj, Tertius! Znalazłem go na stanowisku wysuniętem na czterdzieści mil przed posterunek Macnamary, a moi ludzie, delikatnie lecz stanowczo, dawali mi do zrozumienia, iż kraj zaczyna się ruszać. Niby jaki kraj, Beetle? Ja, Bogu dzięki, nie umiem malować słowami, ale ty z pewnością nazwałbyś ten kraj piekielnym. O ile nie tkwiliśmy po szyję w śniegu, staczaliśmy się ze stromych zboczy gór. Życzliwie usposobiona ludność, mająca dostarczać robotników do bicia dróg, (zapamiętaj to sobie, Kiciuniu) siedziała za głazami i strzelała do nas, jak do celu. Stara, stara historja! Zaczęliśmy szukać Stalky’ego. Miałem wrażenie, że on się dobrze zadekował i istotnie, o zmroku znaleźliśmy jego i jego oddział, bezpiecznych jak pluskwy w kołdrze, w starej malockiej fortecy z basztą na jednym rogu. Forteca poprostu wisiała na wysokości pięćdziesięciu stóp nad drogą, którą w skałach wysadzono dynamitem. Zaś od drogi nadół szło dobrze strome zbocze górskie wysokości pięciuset do sześciuset stóp, prowadzące do wąwozu około pół mili szerokiego, a dwie do trzech mil długiego. Po drugiej stronie wąwozu siedziały draby, metodycznie