Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/327

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

bardziej jadowity, gawędziarski styl Kinga — miły deszczyk po burzy — krótko mówiąc, wszystko to jest dostatecznie paskudne i ohydne. Ja faktycznie nie wiem, kto się tu prezentuje w gorszem świetle: Tulke, którego przypadkiem złapano na gorącym uczynku, lub też ci, którzy tego uniknęli. Zaś my — tu zwrócił się dumnie do swych dwuch przyjaciół — mamy przed nimi stać i słuchać ich urągań za to, żeśmy przypadkiem wpadli na ślad ich miłostek.
— Bodaj cię jasny piorun! Ja chciałem was tylko przestrzec! — wrzasnął Carson, wydając się tem samem lekkomyślnie w ręce nieprzyjaciela.
— Przestrzec? Ty?
Słowa te wypowiedziano z miną człowieka, który niespodziewanie w szafie swej znajduje niemiłą rzecz, jaka tam nigdy być nie powinna.
— Carson, czy chciałbyś być tak łaskaw powiedzieć nam, przed czem, na miły Bóg, miałbyś prawo przestrzegać nas po tym skandalu? Przestrzec nas! No, tego już za wiele! Chodźmy gdzieś, gdzie powietrze jest trochę czystsze!
Drzwi zatrzasnęły się za ich obrażoną niewinnością.
— O Beetle, Beetle, Beetle, mój złoty Beetle! — łkał Stalky, rzuciwszy się na falującą pierś Beetle’a, jak tylko znaleźli się w pracowni — I że ci sił starczyło!