Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/318

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

rozrzucanych tu i owdzie samotnych willach światła zaczęły blednąć, migotać, gasnąć. Wreszcie pogasły też światła w kolegjum i trójka znalazła się w ciemnościach burzliwej nocy zimowej.
— Jak Boga mego! To ci mróz! — zadeklamował Stalky — Dalje powiędły! Uciekajmy!
Popędzili przez krzaki, podczas gdy liceum huczało jak ul rozgniewanych pszczół, a w refektarzach rozlegało się rytmicznie chóralne wołanie Gaz! Gaz! Gaz! Wreszcie stanęli na brzegu stromej drogi, która oddzielała ich od pracowni. Zsunąwszy się w wąwóz jak kule, wyskoczyli znów w górę jak ulicznicy i poskoczyli do swej pracowni. Nie minęły dwie minuty, a już byli przebrani, w suchych kurtkach, spodniach i zasznurowanych starannie pantoflach, poczem czem prędzej wmieszali się w refektarzu w tłum, przypominający ognisko rewolucji południowo-amerykańskiej.
— Ciemno, jak w grobie i serem śmierdzi!
Wrzeszcząc na całe gardło Gaz! Gaz! Stalky łokciami torował sobie drogę przez tłum.
— Cokey poszedł na spacer! Niech go Foxy poszuka!
Prout, jako najbliższy dyrektor, starał się przywrócić porządek, bo brutalni chłopcy rzucali w zamieszaniu kromkami chleba z masłem, a M’Turk przewrócił na stole mikrusów czajnik z ukropem, tak, że wielu było poparzonych i płakało z nieudawanego