Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/308

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

cieszyliby się z naszych skalpów. Musimy uważać na siebie.
— Wobec tego ja proponuję, żebyśmy poszli do mamy Yeo na ostatnią ucztę. Jesteśmy jej winni około dziesięciu szylingów, a Mary będzie beczeć, jak się dowie, że już odjeżdżamy — namawiał Stalky.
— Ale ci mnie ostatnim razem ta Mary huknęła przez łeb! — zauważył Stalky.
— To się zdarza, jak się ją zaczepia — zauważył M’Turk — Przeważnie jednak oddaje pocałunki — Chodźmy do mamy Yeo.
Skierowali się ku liczącemu z dwieście lat domostwu, napół mleczarni, napół restauracji, w głębi ciasnej i wąskiej uliczki. Chodzili tam, kiedy jeszcze byli mikrusami, stąd też, przez całą rodzinę lubiani, byli tam, jak u siebie w domu.
— Przyszliśmy zapłacić długi, mamuńciu — mówił Stalky, obejmując ramieniem pięćdziesięciosześcio-calową kibić gospodyni — Zapłacić długi, powiedzieć z Bogiem — i — i strasznie nam się chce jeść.
— Ejże! — zawołała mama Yeo — Zalecanki do mnie? Z kimże w tany? Wstydźcie się, smarkacze!
— Boga mego, niktby się nie odważył, gdyby Maryśka tu była! — mówił M’Turk szerokim, północno-dewońskim akcentem, jakiego chłopcy używali podczas swych wypraw.
— Któż-to używa imienia mego nadaremno?