Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/307

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przed Tulke’m na kolana, jakby się chciał do niego modlić; twarz Tulke’go stała się szkarłatna.
— Mam prawo myśleć…
— Słuchajcie! Słuchajcie! Słuchajcie! — wołał Beetle, naśladując bidefordskiego obwoływacza miejskiego — Tulke ma prawo myśleć! Trzy hurra dla Tulke’go!
Zabrzmiało trzykrotne hurra.
— To nasz choleryczny podziw dla ciebie! — mówił Stalky — Ty nie masz poję — cia, Tulke, jak my cię strasznie kochamy. My cię tak okropnie kochamy, że gdybyś to zrozumiał, to powinien byś iść do domu i wyciągnąć kopyta. Ty jesteś za dobry, Tulke, żebyś mógł żyć!
— Tak jest! — odezwał się M’Turk — Zrób nam tę przyjemność i wyciągnij kopyta. Pomyśl, jak ci będzie w trumnie do twarzy.
Tulke pędem pobiegł pod górę z groźnym blaskiem w oku.
— Z pewnością wyniknie z tego zebranie prefektów — rzekł Stalky — Dotknięty honor Szóstej Klasy i tak dalej. Tulke będzie przez całe popołudnie pisał zaproszenia, a Carson zawezwie nas po herbacie. Tym razem płazem nam tego nie puszczą.
A załóż się ze mną o fajgla, że on poczłapie za nami! — odezwał się M’Turk — To benjaminek King’a i gdyby im się udało złapać nas na czem, obaj