Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

plunął na plecy młodemu królikowi, wygrzewającemu się na słońcu daleko pod nim tam, gdzie tylko skalny królik może znaleźć dla swych stóp oparcie. Wielkie szare i czarne mewy skrzeczały, opędzając się od kawek; włóki aromatycznego kwiecia dokoła tętniały życiem nisko gnieżdżących się ptaków, śpiewających lub milczących w miarę jak cień kołujących jastrzębi przybliżał się lub oddalał; a na otwartem polu po drugiej stronie wąwozu tarzały się i skakały wesoło króliki.
— Fi! Co za kącik! To ci dopiero historja naturalna! — odezwał się Stalky, nabijając fajeczkę — Może tu nie byczo, co? Poczciwe, stare morze!
Splunął znowu z uznaniem i umilkł.
M’Turk i Beetle wyjęli książki i legli na brzuchach z brodami w dłoniach. Morze chrapało i gulgotało; ptaki, rozproszone na chwilę przez przybycie tych nowych zwierząt, wróciły do swych zajęć, zaś chłopcy czytali w bujnej, rozparzonej, sennej ciszy.
— Hallo, jakiś dozorca! — odezwał się Stalky, zamykając ostrożnie Handley Cross i patrząc przez krzaki.
Po wschodniej stronie zjawił się na horyzoncie człowiek z fuzją.
— Bodaj go jasny piorun, on chce siąść!
— Przysiągłby pewnie, że jesteśmy kłusownikami! — rzekł Beetle — Ale co komu po bażancich jajach! Są zawsze zgniłe.