Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/287

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

W odpowiedzi rektor oświadczył, iż z radością powita Mr. Raymonda Martin’a M. P., o którym tak wiele słyszał; z całą przyjemnością użyczy mu gościnności na jedną noc i upoważnia go do przemówienia do uczniów na dowolny temat. Jeśli Mr. Martin nie miał dotychczas sposobności przemawiania do tej klasy młodzieży angielskiej, rektor nie wątpi, że będzie to dla niego zajmującem doświadczeniem.
— I mocno jestem przekonany, że co do tego, to się nie mylę! — zwierzył się rektor Rev. Johnowi — Słyszałeś pan co kiedy o niejakim Raymondzie Martinie?
— Na uniwersytecie miałem kolegę tego nazwiska — odpowiedział kapelan — Był to, prawdę mówiąc, skończony cymbał, ale wszystko brał strasznie na serjo.
— Następnej soboty będzie w liceum mówił o „Patrjotyzmie“.
— Nasi chłopcy nie cierpią, gdy się im psuje sobotę. Wobec „uczty“ patrjotyzm nie ma szans powodzenia.
— Sztuka też nie. Przypomina sobie ksiądz nasze wieczorki pod tytułem Godzina z Szekspirem? — rektor mrugnął zlekka okiem — Albo tego komicznego dobrodzieja z świetlnemi obrazami?

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·