Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/286

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

przedstawiony Collinsonowi, nie był dokładny. Prócz tego, człowiek ów był posłem do parlamentu i nienagannym konserwatystą, a generał żywił — właściwy każdemu żołnierzowi angielskiemu — ogromny szacunek dla tej najwyższej instytucji. Mąż ten wyjeżdżał właśnie na zachód wnieść trochę światła w jakiś ciemny okręg wyborczy. Czy nie byłoby dobrze, gdyby, zbrojny w rekomendację generała i wziąwszy za temat ten przedziwny, nowopowstały korpus kadecki, powiedział parę słów, ot, poprostu pogawędził trochę z chłopcami, co? Pan wie, co oni lubią, a to właśnie człowiek, jakiego tam potrzeba… Już on im do serca przemówić potrafi, może pan być pewny…
— Za moich czasów nie trzeba było do nich dużo mówić — odpowiedział generał nieufnie.
— Ach, czasy się zmieniają — w miarę, jak się szerzy oświata i tak dalej. Dzisiejsi chłopcy to jutrzejsi mężczyźni. Czem skorupka za młodu nasiąknie… Zwłaszcza, rozumie pan generał, w tych czasach, kiedy kraj schodzi na psy!
— Pod tym względem masz pan zupełną słuszność.
Wyspa rozpoczynała pięcioletni okres rządów Gladstone’a, i już sam ich początek nie przypadł generałowi do gustu. Wobec tego obiecał napisać do rektora, bo ostatecznie kwestji nie ulegało, że dzisiejsi chłopcy to jutrzejsi mężczyźni. To, jego zdaniem, było niezwykle dobrze powiedziane.