Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/276

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

pięknego dnia puszczą wszystko kantem. Myślisz, że jak się ma taką kupę lekcyj nadliczbowych, chce się udawać wojsko dla zabawy?
— Albo ja wiem! Chciałem napisać o tem wiersz. — Byłbym ci się po nich przejechał!... Wiesz, coś w rodzaju Ballady o Łowcach Psów...
— Nie radzę ci, bo King z pewnością rzuci się na ten cały korpus jak byk na czerwoną płachtę. Nie pytano go o radę. Widzisz go, jak węszy i łazi dokoła tablicy z ogłoszeniami? Chodź, pociągniemy go za język.
Niby to wałęsając się bez celu, zbliżyli się z niewinnemi minami do dyrektora.
— A to co? — wykrzyknął na ich widok King, udając wielkie zdziwienie — Byłem pewny, że uczycie się walczyć za ojczyznę.
— O ile wiem, kompanja jest już pełna, prosz pampsora — odpowiedział M’Turk.
— Szkoda! — westchnął Beetle.
— A więc mamy czterdziestu mężnych obrońców! Jaki szlachetny giest! Co za poświęcenie! Nie wykluczam możliwości, że na dnie tego szlachetnego zapału jest też chęć uniknięcia zwykłych obowiązków. Niewątpliwie otrzymają też szczególne przywileje, jak chór i Towarzystwo Nauk Przyrodniczych — nie wypada mówić „Łowcy Pluskiew“.
— Przypuszczam, że tak, prosz pampsora — rzekł M’Turk z przekonaniem — Wprawdzie pan