Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/274

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie trzeba być niewdzięcznym, sierżancie! Oni są prawie tak wielcy, jak ci, których dziś bierze się do wojska.
M’Turk czytał ówczesne dzienniki, był wogóle dobrze poinformowany i korzystał z tego, gdy komuś chciał dokuczyć, jednakże nie wiedział, że Wake, zanim skończy trzydzieści lat, zostanie bimbaszim w egipskiej armji.
Hogan, Swayne, Stalky, Perowne i Ansell naradzali się, stojąc przy koniu, przyczem Stalky jak zwykle przewodniczył. Sierżant przyglądał się im niespokojnie, wiedząc, że większość pójdzie za nimi.
— Foxy nie podobają się moi rekruci — rzekł M’Turk do Beetle a żałośnie — Może ty mu paru ochotników zwerbujesz.
Pełen dobrej woli Beetle wyłowił jeszcze dwu mikrusów — nie większych od karabina.
— Macie Foxy! Oto mięso dla armat! Idźcie się bić za wasze ognisko domowe i ojczyznę, bydlaki małe — i to jak najprędzej.
— A Foxy mimo wszystko nie jest jeszcze zadowolony! — zauważył M’Turk.

A tak się żyje w Armji
I tak się żyje we flocie.

Beetle zawtórował mu. Znaleziony w starym roczniku Punch’a poemat zdawał się znakomicie ilustrować sytuację.

A żeśmy przez to wpadli,
Nikt chyba nie zaprzeczy!