Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Ośle jakiś, przecie ja muszę zmienić suwerena! Keyte! Szeregowiec Keyte! Kapral Keyte! Plutonowy Keyte! Wachmistrz Keyte, zmienisz mi pan suwerena?
— Owszem — naturalnie. Siedem szylingów i sześć...
Zapatrzył się bezmyślnie przed siebie, posunął srebro w stronę Stalky’ego i zniknął w ciemnym pokoiku za sklepem.
— Będą gadali o Wielkim Buncie aż do wieczora.
— Stary Keyte był pod Sobraonem — odpowiedział Stalky — Warto posłuchać, jak czasem zacznie opowiadać! Foxy ani się umył do niego.

· · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · · ·

Twarz rektora, jak zwykle nieodgadniona, pochylona była nad stosem listów.
— I cóż pan o tem myślisz? — rzekł wreszcie do Rev. Johna.
— Bardzo dobra myśl. Nie ulega kwestji — myśl jest świetna.
— Przypuśćmy. Więc?
— Jednakże ja miałbym pewne wątpliwości — oto wszystko. Im lepiej poznaję chłopców, tem trudniej przychodzi mi określić ich sposób myślenia. Ale bardzobym się zdziwił, gdyby ten plan doszedł do skutku. To — to nie leży w charakterze szkoły.