Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/269

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

chyba, Foxy, że on się będzie stale spóźniał dla waszej przyjemności.
— To prawda! — westchnął Foxy — Ale gdyby pan Stalky mógł się jakoś urządzić i pan też, panie Beetle — dałoby wam to wielkie „for“ na wypadek założenia u nas korpusu kadetów. Mnie się zdaje, że generał o to się postara.
Spustoszyli sklep Keyte’a sami, przez nikogo nie krępowani, bo stary, który znał ich zresztą dobrze, najzupełniej zajęty był rozmową z Foxy.
— Według mego rachunku mamy płacić siedem szylingów, sześć szóstek! — wołał Stalky na drugi koniec sklepu przez ladę — Ale lepiej, żeby pan sam policzył.
— Nie potrzeba! Ja panu wierzę na słowo, panie Corkran. — Mówicie, sierżancie, że służył w Pompadourach. Myśmy raz stali razem z nimi na garnizonie — w Umballi, o ile się nie mylę...
— Panie Keyte, czy ta konserwa z szynki i ozora kosztuje szylinga i osiem szóstek, czy szylinga i cztery szóstki?
— Niech będzie szylinga i cztery szóstki, panie Corkran. Rozumie się, sierżancie, chętniebym na to czasem jaką godzinkę poświęcił, ale jestem już za stary. Ale bardzo bym chciał widzieć ich podczas mustry.
— Chodź, Stalky! — zawołał M’Tiuk — On cię nie słucha. Zostaw mu pieniądze na ladzie.