Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/27

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rzucili się na krótką, sprężystą murawę, ogarnięci z jednej strony leniwą sennością morza pod nimi, a z drugiej lekkim wietrzykiem letnim, buszującym wśród drzew w głębi lądu. Patrzyło się stąd w wąwóz, napół pełen starego, wysokiego żarnowca, obsypanego żółtem kwieciem i biegnącego aż ku obramieniu z krzaków jeżyny i gąszczu różnego krzewia i ostów. Wyglądało to, jak gdyby pół wąwozu aż do brzegu skały było pełne złotego ognia. Dalej ciągnęło się już otwarte, trawą zarosłe pole, gęsto najeżone tablicami z napisami.
— Co za okrutny, stary piernik! — odezwał się Stalky, czytając napis na najbliższej tablicy. — Pod grozą pociągnięcia do jak najsurowszej odpowiedzialności wobec prawa G. M. Dabney, Col., Sędzia Pokoju i tak dalej. Nie zdaje mi się, żeby człowiek o zdrowych zmysłach chciał przejść tę granicę.
— Trzeba naprzód dowieść, że ktoś zrobił szkodę, bo nie można pociągać do odpowiedzialności za nic. Nie może skarżyć o przekroczenie granicy — rzekł M’Turk, którego ojciec miał większy majątek ziemski w Irlandji — To wszystko bzdury!
— Dobrze wiedzieć, bo zdaje mi się, żeśmy właśnie tego potrzebowali. Ależ nie na przełaj, Beetle, ty ślepy warjacie! Tożby nas po pół mili złapano! Tędy! i zwiń tę swoją głupkowatą siatkę na motyle.
Beetle wyjął pierścień, schował siatkę do kieszeni, zsunął kij, tak, że zrobiła się z niego laska dłu-