Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/261

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Rektor zaczął od Stalky’ego, M’Turk’a i Beetle’a. Wygarbował im skórę sumiennie.
— A tu wasze pieniądze na drogę. Dowidzenia i wesołych świąt.
— Dowidzenia. Dziękujemy panu. Dowidzenia.
Uścisnęli sobie ręce.
— Och, tym razem pragnienie nie przewyższyło wykonania. Zebraliśmy całą śmietankę! — zauważył Stalky — Zaczekajmy, aż wyjdzie kilku chłopców, teraz dopiero zaczniemy mu krzyczeć „hurra!“
— Nie krępujcie się nami! — oświadczył im imieniem Starych Chłopców Crandall — My zaczynamy w tej chwili.
Wszystko było w porządku, dopóki „hurra“ rozlegało się w samym korytarzu, ale gdy tylko ogarnęło salę gimnastyczną, w której chłopcy czekali na swoją kolej, rozbrojony rektor dał spokój egzekucji, a pozostali rzucili się do niego, aby się z nim pożegnać.
A potem już na serjo oddali się krzyczeniu „hurra“ tak, że trzeba było na migi przywoływać omnibusy.
— A nie mówiłem wam, że ja sobie z nim zawsze dam rady? — chełpił się Stalky, kiedy omnibus skręcał w ciasna ulicę Northam — A teraz wszyscy razem — wuj Stalky dyryguje:

A tak się żyje w armji
I tak się żyje we flocie,
Bo to wynosimy ze szkół —
Niechże zaprzeczy nam kto!