Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/256

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

nieszczęsnej preparacji rósł i potężniał. Przez uchylone drzwi od pracowni Flinta widzieli Masona, pędzącego ku korytarzowi.
— Poszedł po starego! Prędko! Chodźcie!
Zadyszani wpadli do sali N. 12.
— Idzie! Idzie! Idzie!
Na to hasło zgiełk się natychmiast uciszył, zaś Stalky, wskoczywszy na ławkę, mówił prędko:
— On przyszedł i wyssał dyfteryczną materję z gardła Stettsona starszego, jak my myśleliśmy, że był w mieście. Stulcie pyski, hołoto! Stettson starszy byłby kiwnął, gdyby stary tego nie zrobił. Stary mógł się także na śmierć zarazić. Crandal mówi, że to największe bohaterstwo, jakiego człowiek może dokazać i — głos jego załamał się — stary nie wie, że my wiemy!
M’Turk i Beetle, skacząc z ławki na ławkę, ponieśli tę wieść niższym klasom. Nastała pauza, poczem wszedł nagle rektor, za nim Mason. Do ustalonego porządku rzeczy należało, że w jego obecności żaden chłopak nie śmiał ani pisnąć, ani drgnąć. To też rektor był pewien, że zastanie pełną bojaźni i szacunku ciszę. Tymczasem powitało go głośne „hurra“ — nieustające i coraz to głośniejsze. Jako człowiek mądry, natychmiast wyszedł, zaś chłopcy umilkli i siedzieli trochę zaniepokojeni.
— Nic się nie bójcie! — wołał Stalky — Nic wam nie zrobi. To nie to, co kiedyś, kiedyśmy to