Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

połamali pulpity, gdy stary Carleton miał preparację. Dalej, ryczcie! Słyszycie, jak wołają „hurra“ w pracowniach?
Wyleciał z przeraźliwym okrzykiem, aby się przekonać, że Flint i prefekci wrzeszczą „hurra!“, od którego aż mury drżały.
Jeśli rektora, mianowanego przez anonimowe towarzystwo akcyjne, dające cztery od sta, w nabożnej drodze na modlitwę witają głośne okrzyki „hurra,“ wydawane nietylko przez cztery klasy chłopców, oczekujących kary, ale nawet przez jego zaufanych prefektów, rektor może albo zażądać wyjaśnienia, albo też z godnością iść dalej swoją drogą, podczas gdy najstarszy dyrektor, z oczami płonącemi jak u rozdrażnionego kota, będzie tłumaczył pobladłemu i drżącemu nauczycielowi matematyki, że pewne metody — nie jego, Bogu dzięki! — muszą pociągać za sobą odpowiednie następstwa. Starzy Chłopcy przez delikatność nie stawili się do apelu. Do uczniów, ustawionych szeregiem wzdłuż ściany sali gimnastycznej, przemówił rektor lodowatym tonem:
— Nie często się zdarza, żebym was nie rozumiał; wyznaję jednak, że tak jest dzisiejszego wieczora. Kilku z was, po swych idjotycznych błazeństwach podczas preparacji, przyszło do przekonania, że jestem osobą godną witania okrzykami hurra. Otóż ja wam pokażę, że tak nie jest.