Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/246

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A stary powinienby dostać za to V. C.[1] Jakże, przecie on do tego czasu mógł umrzeć i być pochowany. Ale nie, nie. Nic z tego! Ho! ho! Smarował przez płot, jak stara, wesoła sroka! Extra-baty, pięćset wierszy i tydzień kozy — wszystko jakby nigdy nic.
— Zdaje mi się, że czytałem o czerm podobnem w jakiejś książce! — przypominał sobie Beetle — Jak Boga kocham, co za byczy mąż! Pomyślcie tylko.
— Właśnie myślę! — rzekł M’Turk.
To rzekłszy, wydał jakiś tak strasznie przenikliwy irlandzki okrzyk, że cała drużyna się za nim obejrzała.
— Cicho bądź! — zawołał Stalky, tańcząc z niecierpliwości — Zostawcie to tylko wujowi Stalky’emu, już on się ze starym rozprawić potrafi. Beetle, jeśli choć słówko piśniesz, zanim ci pozwolę, zabiję cię! Habeo Capitem crinibus minimis. Trzymam go za najkrótsze włosy. A teraz zróbcie takie miny, jakby nigdy nic.

Zbyteczne było jednak wszelkie udawanie, ponieważ szkoła zajęta była najzupełniej wydawaniem gromkich okrzyków na cześć graczy nierozegranego matchu. Chłopcy, nie zwracając uwagi na zabłocone trzewiki, kręcili się całemi gromadami dokoła

  1. Krzyż zwycięstwa.