Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Przysięgam, że nie.
— Ani nad nikim innym. A co się tyczy tego lania, które nam wraz z Seftonem obiecałeś?
— Nie! Nie! Jak Boga kocham, nie będę się mścił.
— Mówi, że nam nie da lania. Czy wyobrażasz sobie, że masz jakie pojęcie o torturach?
— Nie, nie mam.
— Mówi, że nie ma pojęcia o torturach. Nauczyliśmy cię trochę!
— Tak — tak.
— Mówi, żeśmy go trochę nauczyli. Jesteś nam, wdzięczny?
— Tak.
— Mówi, że jest nam wdzięczny. Usuńcie go na bok. Ach, byłbym zapomniał! Słuchaj, Campbell, dlaczego znęcałeś się nad Clewer’em?
Znowu wybuchnął płaczem; nerwy jego już nie wytrzymywały.
— Dlatego, że się sadziłem; czy tego chcecie?
— Mówi, że się sadził. Ma zupełną słuszność. Usuńcie go w kąt. Campbella już się torturować nie będzie. Teraz Sefton.
— Wy djabły, młode djabły! — wołał Sefton, kiedy go wprawne kolana taczały po dywanie.
Beczenie koźlęcia rozbestwia tygrysa! Czekajże, musimy zrobić cię ładnym. Gdzie on ma przybory do golenia? (Campbell powiedział) Beetle,