Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Beetle triumfująco — Naprzykład: Czy ksiądz wczoraj po dziesiątej nie byt w naszych dolnych sypialniach?
— Byłem na fajeczce u waszego gospodarza domu. Nie, nie, nie, żadnych wrażeń nie wywoływałem. A potem dla skrócenia sobie drogi, przeszedłem przez wasze sypialnie.
— A ja to odrazu zgadłem — rzokł Beetle, potrząsając głową — Rano uczułem zapach tytuniu. Księdza tytuń jest znacznie mocniejszy niż Mr. Prouta, ja wiem dobrze!
— Mój Ty Boże! — rzekł z pewnem roztargnieniem Rev. John.
Dopiero w kilka lat później Beetle zrozumiał, że okrzyk ten oznaczał podziw raczej dla jego naiwności niż zmysłu spostrzegawczego. Nauczyciele, odwiedzając się wzajemnie, o wszystkich godzinach nocy przechodzili przez długie, jasne sypialnie, bez rolet i na przestrzał otwarte. Istotnie, kawalerowie kładą się znacznie później spać, niż ludzie żonaci. Beetle nie przypuszczał nawet, że to bezustanne krążenie po sypialniach miało swój powód.
— Ale a propos sekatur — zaczął znów Rev. John — Musieliście się nacierpieć niemało jako mikrusy!
— Pewnie! Straszne były z nas zwierzaki — mówił Beetle, spoglądając pogodnie w otchłań, dzielącą jego szesnasty rok życia od jedenastego — Mój