Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

niekąd nie lubił. Nikt mi nigdy nie pozwolił skończyć. Pod koniec to się robi naprawdę straszne!
— Ależ dlaczego, na wszystko w świecie, nie wytłumaczyliśmy tego Mr. Proutowi, zamiast zostawiać go pod wrażeniem...
— Padre-Saliib! — odezwał się M’Turk — Niema najmniejszego sensu tłumaczyć cokolwiek Mr. Prout’owi. On, jeśli nie ma jednego wrażenia, to ma drugie.
— I to z jak najlepszemi zamiarami. Jest przecie in loco parentis — wtrącił Stalky słodko.
— Ach, wy, młode djabły! — wykrzyknął Rev. John — Z tego mogłoby również wynikać, że cała historja z lichwą jest również — wrażeniem waszego gospodarza domu?
— Prawdę mówiąc, w tym wypadku tośmy mu trochę pomogli! — wyznał Stalky — Byłem Beetle’owi winien dwa szylingi i cztery szóstki, to znaczy niby Beetle tak mówi, ale ja nigdy nie miałem zamiaru oddać mu tych pieniędzy. Rozpoczęliśmy o to na schodach kłótnię i — Mr. Prout przypadkiem wdepnął. Jak Boga kocham, Padre, tak było. Oczywiście wypłacił mi zaraz gotówą jak hrabia (co mu nie przeszkodziło wytrącić sobie to z mej miesięcznej pensji), a Beetle, jak należało, oddał mu mój weksel. Co się potem stało — ja nie wiem.
— Byłem zanadto prawdomówny! — zaczął się skarżyć Beetle — I to największa moja słabość!