Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Słuchaj! — odezwał się Harrison, licząc na natychmiastową wdzięczność — Doradziliśmy Prout’owi, aby was odesłał z powrotem do pracowni.
— Ażeby was szlag trafił! Jakiem prawem stajecie między nami a naszym gospodarzem domu? Jak Boga mego, wy dwaj dajecie nam szkołę — ale tak, niema co gadać! Nie wiemy, do jakiego stopnia nadużyliście swego stanowiska, aby uprzedzić do nas Mr. Prouta, ale jeżeli rozmyślnie zatrzymujecie mnie, żeby mi powiedzieć, że poza naszemi plecami — w tajemnicy — układacie się z Prout’em — doprawdy — doprawdy — nie wiem już, co mamy zrobić.
— To już ostatnia niegodziwość! — zawołał Craye.
— Ale? — M’Turk zrobił nadzwyczaj poważną minę, która znakomicie licowała z jego smagłą, chudą twarzą. — Dajcie się wypchać! Ja myślałem zawsze, że co innego prefekt, a co innego belfer — ale u was to, zdaje się, wszystko jedno. Wy polecacie to, polecacie tamto, wy mówicie, dlaczego i kiedy my mamy wracać do swej pracowni...
— Ależ, Turkey, my myśleliśmy, że tego chcecie, jak Boga kocham. Myśmy myśleli, że wam tam będzie znacznie wygodniej.
Głos Harrisona był nabrzmiały łzami.
M’Turk odwrócił się, aby ukryć wzruszenie.