Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/171

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Zapewne, proszę pana profesora, ale to nie tosamo. Oni wywierają pewien wpływ. Mają dar przewracania wszystkiego do góry nogami w taki sposób, że im ani słowa za to powiedzieć nie można. Przynajmniej jeśli się chce...
— Więc wy myślicie, że byłoby lepiej odesłać ich z powrotem do pracowni?
Tak Harrison jak Craye podtrzymywali ten wniosek z zapałem. Jak to później tłumaczył Harrison Craye’owi:
— Podkopywali naszą powagę. Za starzy są, żeby im można dać w skórę. W tej głupiej historji z lichwą wykiwali nas na warjatów i cała szkoła dziś się z nas śmieje. Ja i tak na przyszły kurs już idę (do szkoły wojskowej w Sandhurst). Połowa czasu, który mi zostawał na naukę, przepadła mi wskutek ich — ich kawałów. Jak się wyniosą do swej pracowni, będziemy mieli trochę spokoju.
Servus, Harrison! — wyskoczył nagle z za rogu M’Turk, gotów zawsze korzystać z każdej sposobności — Trzymasz się ciepło? To byczo. Tylko się nie poddawać! Tylko się nie poddawać!
— Czego chcesz?
— Masz trochę zmartwioną minę! — mówił M’Turk — Pewnie, zawiadywanie honorem domu to rzecz bardzo wyczerpująca. Dużo wsypaliście już zbrodniarzy?