Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie zgadzam się z tem! — odpowiedział King — Dzień w dzień rozbijam w puch naszego znakomitego Beetle’a dla jego dobra a i tamtych dwu wraz z nim.
— Pozwól pan, King, zastanówmy się choćby tylko nad panem i cofnijmy się o parę lat. Przypomina sobie pan, jakeście to ich wraz z Prout’em tropili — posądzając ich o ukrywanie się w chacie i przekraczanie granic. Czy pan zapomniał pułkownika Dabney’a?
Rozległ się śmiech. King nie myślał się chełpić swą karjerą kłusownika.
— To jeden wypadek. Drugi: Kiedy pan miał pracownię pod nimi — ja zawsze mówiłem, że to znaczyło wchodzić w jaskinię lwa — wyrzucił ich pan z ich pracowni.
— Za obrzydliwe hałasowanie. Gillet, chyba pan nie ma zamiaru usprawiedliwiać...
— Ja mówię tylko, że ich pan wyrzucił. I tegoż samego wieczoru zdemolowano panu gabinet.
— To Króliczy Bobek — pijany jak sztok — z ulicy! — mówił King — Cóż to ma wspólnego...
Rev. John ciągnął dalej:
— Ostatnio widzą, iż podaje się w wątpliwość ich czystość osobistą — niesłychanie drażliwa historja dla każdego chłopca. Bardzo słusznie. Niechże pan patrzy, jak w każdym wypadku zemsta odpowiada obrazie. Pańscy chłopcy zaczynają ich na-