Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie. Wyszedł! — odpowiedział Rattray nieostrożnie.
— Aha, wyszedł! Uczony Lipsius poszedł się przewietrzyć. Jego Królewska Wysokość poszła się trochę okadzić!
M’Turk wdrapał się na kratę, której uczepił się jak wrona.
— A w całem liceum nigdy nie było takiego smrodu, jak smród w domu King’a, albowiem dom ten cuchnął straszliwie, a nikt nie wiedział, co na to poradzić. Wyjąwszy Kinga. Tedy on mył mikrusów privatim et seriatim. Mył ich w sadzawkach Heszbonu w fartuchu dokoła lędźwi.
— Stul pysk, ty wściekły Irlandczyku!
Słychać było, jak piłka od golfu odbiła się od żwiru.
— Niema się o co wątrobić, Rattray. Przyszliśmy pogawędzić z tobą. Chodź, Beetle, wszyscy są w domu, nie czujesz?
— Gdzie Pomposo Stinkadore? Niezbyt bezpieczna to rzecz dla chłopców o czystych duszach i wzniosłych uczuciach dać się dziś widzieć w pobliżu tych murów. Wyszedł? Nic nie szkodzi. Postaram się zrobić wszystko, co tylko jest w moich siłach. Rattray. Jestem właśnie in loco parentis.
(— To dla was, Prout! — szepnął Macréa, ponieważ było to jego ulubione zdanie).