Strona:Rudyard Kipling - Stalky i Sp.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mam ci kilka słów do powiedzenia, mój młody przyjacielu; pogawędzimy chwileczkę.
Prout parsknął śmiechem. Beetle, zmieniając głos, użył ulubionego zwrotu Kinga.
— Powtarzam, Mr. Rattray, że musimy pogawędzić, a tematem naszej pogawędki nie będą żadne smrody, ponieważ jest to słowo trywjalne i sprośne. Zajmiemy się za twojem pozwoleniem, którego śmiem się, jak sądzę, spodziewać — zajmiemy się tym haniebnym — że się tak wyrażę — wzrostem tajnej demoralizacji. Co sprawia na mnie wrażenie najprzykrzejsze, to nawet nie krzycząca do nieba nieprzyzwoitość, z jaką się puszycie pod swem brzemieniem nieczystości (należy sobie wyobrazić tę orację z interpunkcją piłek od golfu, rzucanych przez Rattraya, który jednak był kiepskim strzelcem), ale ta cyniczna niemoralność, z jaką możecie ucztować i bawić się pośród tych swoich okropnych aromatów. Daleką jest ode mnie wszelka myśl mieszania się do spraw cudzego domu...
(— Na miły Bóg! — rzekł Prout — Ależ to cały King!..
— Wiersz w wiersz, słowo w słowo. Słuchajcie! — mówił mały Hartopp).
— Powiedzieć jednak, że wy cuchniecie — jak to twierdzą niektóre bezwstydne i nikczemne indywidua — to przecie nic, nawet mniej niż nic. W nie-